CKZiU w Beskidzie Żywieckim – relacja Radka Szczepanka

W dniach 23-24 listopada 2013 r. Centralne Koło Miłośników Beskidów BESKIDTREK zorganizowało wędrówkę po okolicach Zwardonia. W praktyce jednak była to wycieczka KMB BESKIDTRAMP z Mińska Mazowieckiego, które jako jedyne z Kół Miłośników Beskidów zareagowało na zaproszenie Centralnego Koła Miłośników Beskidów. Grupa liczyła niespełna 30 osób, z czego kilkanaście osób stanowili wieloletni Członkowie Beskidtrampu. Zgodnie z planami, wycieczka miała charakter bardzo kameralny, a wręcz w niektórych momentach zamieniała się w przyjacielskie spotkanie ludzi znających się nie tylko z górskiego szlaku… 🙂 Ekipa z Mińska Mazowieckiego przybyła do Zwardonia już w piątkowy wieczór, więc dla Beskidtramp’owców przygoda z Beskidami trwała aż 3 dni. 🙂

Bazę wypadową oraz miejsce noclegowe stanowił dla nas dom wczasowy na stokach Orawcowej – malowniczego przysiółka Zwardonia z widokiem na centrum miejscowości i Beskid Śląski. W sobotę skorzystaliśmy z autobusu KMB Beskidtramp i na rano podjechaliśmy do Rycerki Dolnej. Tutaj należy się wzmianka o prawdziwym Miłośniku Beskidów z Mińska Mazowieckiego. Pan bowiem nie dotarł na miejsce zbiórki KMB Beskidtramp i Mińsku Mazowieckim koło południa w piątek i całą piątkowo-sobotnią noc spędził w pociągach, by w sobotę o 8:17 zameldować się na starcie wycieczki. Brawo! Pan do końca wyjazdu był rozpoznawany jako „człowiek z pociągu” i takim już pewnie pozostanie na długo.

Pogoda tego dnia była dość interesująca. W Beskidach mieliśmy inwersję, więc im wyżej tym cieplej. Nasza wędrówka dotyczyła jednak niższych partii Worka Raczańskiego, w związku z czym cały dzień wędrowaliśmy pod chmurami, co zapewniało nam bezdeszczową, aczkolwiek z masą wrażeń wędrówkę. W pełnym składzie przeszliśmy przez Łysicę (702 m n.p.m.) i Solne Grzbiety z wierzchołkami takimi jak: Burów Groń (715 m n.p.m.), Sobański Groń (760 m n.p.m.) oraz Kłokocz (757 m n.p.m.). Ten połogi grzbiet z hektarami łąk i pastwisk ma swój klimat. Widoki ograniczone mieliśmy do zaledwie kilku kilometrów, ale przyroda i tak dała nam piękny spektakl. Góry przykryte mgłami jakby od linii pokazywały swoją potęgę. W tej kategorii przodowała dolina Rycerek z Praszywką Wielką (1044 m n.p.m.) na czele. Mieliśmy również okazję prześledzić pięciokilometrową wędrówkę promieni słonecznych, ponieważ ok. 13-tej we mgle pojawiła się niewielka szczelina przepuszczająca promienie, a ze względu na wiatr szczelina ta wędrowała od Rycerki Dolnej aż po Kolonię w Rycerce Górnej. Wszystko w zaledwie 4 minuty… Nie zabrakło też miejsc pamięci z charakterystyczną tylko dla siebie mistyką. Należały do nich z pewnością drewniane krzyże na Sobańskim Groniu oraz niewielkie drewniane tabliczki szlaku papiesko-loretańskiego. Takie małe akcenty, ale w szaro-brązowej scenerii stanowiły główne źródło klimatu wędrówki. Na Kłokoczy/-u mieliśmy z kolei nie lada atrakcję – mogliśmy zaobserwować jak podnoszą się chmury, wyższe partie gór były rozświetlone, a przy nas dodatkowo kilkakrotnie przebiegły sarny, nawet jeden jeleń.

Grzbiet Beskidu Wrzeszczowskiego wraz z masywem Oźnej (952 m n.p.m.) to sentymentalna podróż w czasie. Wszystko zaczęło się od dawnych pastwisk z cubrzykami i zdziczałymi sadami, później zaduma nad ulotnością chwil przy zgliszczach po zabytkowej drewnianej chałupie, która spłonęła w wyniku pożaru. Aktywna wymiana zdań dotyczyła także trybu życia górali w Worku Raczańskim, bowiem na Oźnej (952 m n.p.m.) i Beskidzie Granicznym (875 m n.p.m.) między domami zamienionymi na dacze nadal żyje kilkanaście góralskich rodzin prowadzących niekiedy archaiczny, a innym razem nowoczesny tryb życia. Na Przełęczy Graniczne (752 m n.p.m.) oraz w rejonie Skalanki (868 m n.p.m.) mogliśmy się o tym przekonać na własne oczy, ponieważ spotkaliśmy Pana wracającego na koniu z ciężkiej pracy w lesie. Jeszcze kilkanaście minut wcześniej przy „różowym domu” niektórzy z nas pomagali w przeganianiu krów, kiedy to na przełęczy trafia się góral z tego „różowego domu” właśnie. Niektórzy z nas przez 20 minut rozmawiali z sympatycznym Panem. 🙂 W lekkiej pomarańczowo-różowej poświacie zachodzącego słońca dotarliśmy do domu wczasowego. Wyrobiliśmy się zgodnie z czasem, gdyż ok 16:30 – czyli jeszcze przed zmrokiem – byliśmy na miejscu w Zwardoniu.

Sobotni wieczór minął nam pod znakiem przyjaznej atmosfery oraz integracji w góralskim szałasie przy ognisku. Rozmów i śmiechów było dużo, m.in. przy pstrykaniu zdjęcia grupowego, gdzie samowyzwalacz nie pozwalał fotografującemu na przejście w wyznaczone miejsce. Rajczańskie smakołyki – kiełbaski – nie zawiodły i zyskały grono kolejnych Turystów uzależnionych od ich wyśmienitego smaku. 🙂 Byli nawet tacy, którym przyjemność sprawiało przysmażanie kiełbas i częstowanie innych. W tej kategorii przodował Waldek, który gdyby mógł uzyskałby tytuł mistrzowski. Doskonałym tłem do zabawy był nocny widok na Zwardoń oraz sprzęt przykuwający uwagę – stare drewniane narty, tradycyjne żarna (szczególnie zainteresowały wnuka młynarza) oraz piękna drewniana szafa. Po ognisku, rozmowy i zabawy przeniosły się do domu wczasowego, gdzie było już mniej „górsko”, ale fajnie przy ping-pongu lub bilardzie.

Niedzielna wędrówka miała być podróżą w łagodne pagóry pogranicza polsko-czesko-słowackiego z cudownymi dalekimi panoramami. Aura zrezygnowała jednak z inwersji i od rana było wietrznie z zapowiadającymi się opadami deszczu. Pierwszych kilka kilometrów przeszliśmy asfaltem, ale było warto. Już w dolinie Wołowca poczuliśmy siłę beskidzkich świerków, żyzność tutejszych gleb oraz wyjątkowość kultury leśnej. Poznać to mogliśmy po „oskórkowanym” balu. Skórkarze to ludzie, których można spotkać dzisiaj chyba już tylko na Żywiecczyźnie, a ich praca polega na odcinaniu półmetrowych pasków łyka, w które później we Francji zawijane są sery pleśniowe. Związana jest z tym piękna legenda, ale tak samo brutalna prawda o tej rzadkiej i ciężkiej pracy. Na końcu doliny potoku Wołowiec dotarliśmy do przysiółka o tej samej nazwie, a tam Miłośnicy Beskidów poznali różnicę między budownictwem góralskim i kolonialnym w Beskidach Zachodnich. Będąc nad doliną Roztoki mieliśmy również okazję obejrzeć ciekawą perspektywę na pogranicze grzbietów Szarego, Ochodzitej (894 m n.p.m.) i Grupy Zabaw w Beskidzie Śląskim.

Do najwyżej położonych źródeł Czarnej Soły (północno-zachodnie stoki Sołowego Wierchu, 848 m n.p.m.) dotarliśmy starą leśną ścieżką pamiętającą czasy austro-węgierskiej Dyrekcji Lasów Cesarskich. Dawniej takie ścieżki i drogi nosiły nazwę „Rajsztag” (najsłynniejszy jest po orawskiej stronie Babiej Góry). Wąska, zarośnięta ścieżka wyprowadziła nas do samych źródeł, gdzie między młakami, w borach świerkowych, buczynie karpackiej i lasach mieszanych, na błotnistej glebie powstają tymczasowe oczka wodne. Sołowy Wierch osiągnęliśmy od strony Lalik, a nie jak zakładaliśmy od strony Koniakowa. Zmiana ta wynikała z harmonogramu KMB Beskidtramp i chęci sprawniejszego dotarcia do Mińska Mazowieckiego. Bez tej zmiany nie byłoby jest wędrówki Rajsztagiem, a to chyba ten fragment niedzielnej trasy najbardziej przypadł do gustu Miłośnikom Beskidów. 🙂

Od Sołowego Wierchu (848 m n.p.m.) aż po Przełęcz Przysłop (in. Myto, 710 m n.p.m.) szliśmy różnymi historycznymi, geograficznymi i administracyjnymi granicami. Tutaj też poruszyliśmy kwestie związane z wyjątkowością kultury Worka Raczańskiego i wyraźnych wpływach węgierskich na pogranicze ziem ojczystych górali czadeckich i górali Worka Raczańskiego. Przy schodzeniu z Kikuli (844 m n.p.m.) deszcz rozpadał się już na dobre, i tutaj doskonałym schronieniem okazał się być słowacki sklep w Skalitem. Niby miejscowość tuż obok, niby Serafinów i Zwardoń to dwa bratanki, a jednak dzisiejsza kultura i dzisiejsze produkty regionalne zgoła odmienne. Najlepszym porównaniem są tutaj nasze korbacze i słowackie korbaciki – niby to samo, a jednak zupełnie inaczej smakują i wyglądają. Ten koloryt dostrzegli Miłośnicy Beskidów. Podczas, gdy Turyści oblegali sklep, przewodnik zszedł szybko sobie znanymi skrótami do centrum Zwardonia, z kierowcą autobusu podjechali na Myto – dawny punkt poboru opłat celnych – i w ten sprytny sposób grupa Miłośników Beskidów uniknęła przemoknięcia, spóźnienia na obiad, a także wyjechała ze Zwardonia pełna słowackich upominków.

Niedzielny obiad odbył się w restauracji w Rajczy. Prawdziwie regionalne potrawy: kwaśnica oraz jadło drwala. Dopełnienie słów przewodnika w podniebieniach Turystów… 😉 To była urocza końcówka trzydniowego pobytu w Beskidach grupy z Mińska Mazowieckiego. Podziękowania za zorganizowanie grupy oraz ogarnięcie spraw organizacyjnych „na nizinach” należą się Tomaszowi Maciosowi – założycielowi KMB Beskidtramp w Mińsku Mazowieckim. To Tomek był inicjatorem wyjazdu dla grupy z Mińska Mazowieckiego i to Tomkowi zawdzięczamy, że relacja z wycieczki jest aż tak pozytywna. Dziękujemy! W miłych okolicznościach, w przyjaznych wnętrzach budynku z historią, rozstaliśmy się jak prawdziwi turystyczni przyjaciele mówiąc sobie „do zobaczenia na szlaku”. Niech to nastąpi jak najszybciej…

Radek Szczepanek – przewodnik beskidzki

Avatar photo

Autor: Tomasz Macios